Cześć! Wracam z rozdziałem pierwszym! Jak Wam się podoba? Spełnił oczekiwania a może czegoś mu brakuje? Pozdrawiam! <3
PS Rozdział dedykuję Kini - pierwszej komentatorce mojego bloga.
- Ty! - Narcyza Malfoy celowała oskarżycielsko serdeczny
palec w stronę nieszczęsnej Hermiony, która wyglądała tak krucho i niewinnie a
przy tym doprawdy żałośnie, jak tylko może wyglądać nieszczęśliwa kobieta po
śmierci ukochanego mężczyzny i przypadkowym potrąceniu największego z wrogów na
środku mugolskiej ulicy. Właśnie... mugolskiej! Co ta fretka tam robiła?! Nie, teraz nie może tak o nim myśleć. Wypadałoby go odwiedzić... - jeśli Draconowi przez twoją głupotę stanie się krzywda, nie ręczę za
siebie! - Brązowowłosa cofnęła się o krok w obawie przed złamaniem
niebezpiecznej bariery jaka dzieliła ją i Panią Malfoy. Wiedziała, że kobieta na pewno jej nie zaatakuje ale strach przed nią, jej mężem i szaloną siostrą nie minął zaraz po zawarciu pokoju. Co prawda nie brała udziału w torturach ale mimo wszystko była tam, patrzyła na ofiary, jedną po drugiej.
- Ja... ja... - nie mogła się wysłowić na co kobieta o platynowych włosach wywróciła oczami
i spojrzała na nią z jawną odrazą.
- Idiotka - prychnęła zostawiając oniemiałą Hermionę i udała
się w stronę lekarza, który właśnie kończył swój dyżur.
* * * wcześniej * * *
Chłodny, sierpniowy wieczór upływał naprawdę wyśmienicie.
Szalone zakupy i kolacja na którą zabrała ją przyjaciółka zdecydowanie
poprawiły jej humor, który od jakiegoś czasu nie był najlepszy, by nie
powiedzieć - fatalny. Po wojnie Lucjusz dostał dożywtoni i zasłużony wyrok. Do
końca życia miał być dręczony przez dementorów, straszliwych i odpychających
strażników Azkabanu. Prawdę mówiąc cieszyła się z takiego obrotu spraw ale i w głębi ducha żałowała, że nie był to słynny pocałunek. W końcu jednak mogła zmienić wygląd ponurego domu, którego mąż nigdy nie pozwolił urządzić a
właściwie, chociaż nie poinformowała jeszcze Dracona, zamierzała sprzedać
posiadłość. Wiele lat temu otrzymała pieniądze w spadku po rodzicach za które w
tajemnicy przed wybuchowym, starszym Malfoyem wybudowała mały, aczkolwiek
przytulny domek. Marzyła by kiedyś spakować walizki i zacząć od nowa a teraz?
Miała swoją szansę. Wiedziała, że Draco, cyniczny i zgryźliwy ciągle pokazywał
pazury i właściwie miała wrażenie, że chłopak ma żal do niej, wyrodnej matki
która pozwoliła na utracone dzieciństwo i sadystyczne metody wychowywawcze. Ona
sama chowała do siebie urazę za strach, jaki żywiła wobec tyrana mieszkającego
z nią pod jednym dachem. Wiedziała, że kiedyś syn wybuchnie i wykrzyczy jej w
twarz słowa, których oboje gorzko pożałują. I wina leży po jej stronie.
- Cyzia? - kobieta wzdrygnęła się i wykrzywiła usta.
- Mówiłam Ci Bette, tylko..
- Tak, tak wiem, tylko nie Cyzia - westchnęła szatynka i
przewróciła oczami - za dużo myślisz, kochanie. - jak zwykle przejęta Bette
uważnie przyglądała się Narcyzie, która z nieobecnym, zamglonym wzrokiem przez
dłuższy czas pozostawała w bezruchu. Podejrzewała, że jej myśli krążą wokół
Lucjusza Malfoya, wyrodnego ojca i męża z piekła rodem. Oj tak, kto jak kto ale
to właśnie Bette zbyt często oglądała posiniaczone ciało kobiety i niespokojne
spojrzenie Dracona kręcącego się przy matce. Pewnego razu podsłuchała nawet kłótnie syna z ojczulkiem,
który jak gdyby nigdy nic kpił sobie z nieudolności Pani Malfoy i otwarcie
opowiadał o licznych kochankach. Szydziła z niego a Narcyza raz po raz stawała
w obronie męża. Nie wiedziała, czy podziwia tę kobietę za wierność, czy potępia
za naiwność. Ale jednego była pewna - Narcyza Malfoy była jej przyjaciółką. Na
zawsze. Do grobowej deski i nikt, nigdy więcej nie miał prawa jej krzywdzić.
Teraz mruczała coś niewyraźnie pod nosem niezadowolona z
przytyku koleżanki.
- Chodź - złapała blondynkę pod ramie i wyciągnęła siłą z
restauracji. Trzeba tu dodać, że widok był doprawdy komiczny. Obładowana
torbami swoimi i przyjaciółki, niziutka, drobna kobieta złapała za łokieć
wysoką, wyniosłą a trzeba też przyznać że piękną Narcyzę i zapierając się
nogami starała się na przemian nie upuścić zakupów i wyciągnąć dziewczynę na
zewnątrz. W końcu Cyzia, rozbawiona do granic możliwości nie wytrzymała i
złapała się za brzuch zginając się w pół przy samych drzwiach wyjściowych (takie zachowanie górowało oczywiście na samym szczycie towarzyskiej, czarnej listy ale co miała zrobić? Nie mogła się powstrzymać!).
- O co ci cho.. - dopiero teraz kobieta zdała sobie sprawę z
tego, jak groteskowo musiała wyglądać cała ta scena. Postawiła torby na ziemię
i zakryła usta rozglądając się dookoła. Goście, najwyraźniej rozbawieni starali
się ukryć ironiczne uśmieszki. Rzuciła niepewne spojrzenie na wysoką blondynkę i po
krótkiej chwili obie kobiety zaśmiewały się do łez. Wspólnie, ramie w ramie
opuściły lokal nie oglądając się już za siebie a już z pewnością nie bacząc na szepty, które nagle wypełniły salę.
- No kochana, nie wiedziałam, że potrafisz być taka...
humorystyczna - dogryzała szatynce, masując brzuch który zdążył ją już
porządnie rozboleć. Nie pamiętała, by była taka szczęśliwa od kiedy... no
właśnie, właściwie od kiedy? Czy tak bardzo zatraciła się w usługach dla wiecznie niezadowolonego Pana domu i jego największego idola - Czarnego Pana, że nie rozpoznawała czym jest rozrywka?
- Och, zamknij się - dąsała się Betty co jeszcze bardziej
rozbawiło byłą Ślizgonkę. Nikt, rzecz jasna prócz tej pyskatej, drobnej kokietki nie miał prawa zwracać się do niej w ten sposób. Była zbyt dumną
kobietą ale kiedy przebywała z kochaną marudą, zapominała o wszelkich zasadach,
jakie stawiała względem innych. Bo trzeba przyznać, że roześmiana Narcyza
Malfoy potrafiła być naprawdę okrutna. I chociaż najczęściej męczyły ją później
wyrzuty sumienia, wiedziała, że przysłowie które zasłyszała gdzieś w mugolskiej
uliczce Londynu kiedy po raz kolejny szukała noclegu, splugawiona przez
własnego męża jest jak najbardziej prawdziwe. Wstyd przyznać się, że znała
takie przysłowia i używała tak prymitywnych słów.
- Jak serce masz miękkie to obyś dupy nie miał szklanej -
mruknęła pod nosem i szybko podniosła wzrok kiedy zorientowała się, że
powiedziała to głośno (na tyle przynajmniej, żeby towarzyszka usłyszała). Zacisnęła wargi i klęła w duchu kiedy ujrzała
oczy Betty, które powiększyły się teraz do rozmiarów galeonów.
- Co powiedziałaś? - cóż, chyba była w szoku. Nie
podejrzewałaby Cyzi o takie słownictwo.
- Posłuchaj, ja..
- Obyś dupy nie miał szklanej? - na twarzy dziewczyny
wykwitł diabelski uśmiech i już po chwili zanosiła się śmiechem a łzy błyszczały na jej policzkach. Kpiła sobie z rodowitej Ślizgonki, która ku jej zdziwieniu powtarzała niezbyt
przyzwoite ale śmiało można powiedzieć, że złote myśli. - mam pomysł -
rozmówczyni stała w osłupieniu, nie mogąc pojąć wyrozumiałości szatynki... powinna ją zrugać, nakrzyczeć że to nie przystoi! Ta
szturchając Narcyzę w ramię powtórzyła nieco głośniej - mam pomysł!
- Och, jaki? - ocknęła się, potrząsając głową w prawo i
lewo, co po raz kolejny tego dnia dało okazję do nabijania się z nieplanowanego
gestu. Byłoby świetnym powodem do złośliwego komentarza ale Betty zrezygnowała i przeszła do sedna.
- Idziemy do klubu! Otworzyli go wczoraj - widząc
niezdecydowanie dodała - w Southwark.
- Ale - jeszcze bardziej wahała się Pani Malfoy - to
przecież mugolska dzielnica.
- Daj spokój! - żachnęła się kobieta patrząc spode łba. -
już po wojnie, halo! Teraz nie ma żadnych podziałów! Mugole, czarodzieje
czystej krwi, co za różnica? Kobieto, wszyscy jesteśmy ludźmi.
- Nie mam się w co ubrać - mruknęła jeszcze a zniecierpliwiona
Betty wskazała palcem na reklamówki.
- Resztę odniesiemy do Andrew, mieszka dwie przecznice
dalej. Kobieto, wykupiłaś pół sklepu i narzekasz na brak sukienek?! - dała jej chwilę do namysłu - To jak?
Po chwili ciszy w ciągu której zdążyła się zniecierpliwić do uszu szatynki dotarło wesołe
- Namówiłaś mnie.
Kiedy maszerowały w stronę mieszkania Andrew, narzeczonego
kobiety, Cyzia musiała przyznać, że nie mogła sobie wymarzyć lepszego
popołudnia a ściślej rzecz biorąc i wieczoru. Rozmawiały o głupotach i ani
myślała wracać do domu dzisiejszej nocy. Chciała tańczyć do białego rana, jak
za starych, dobrych czasów kiedy jeszcze spotykała się z pewnym Gryfonem.
Gryfonem, którego imienia już nigdy nie wspomni.
Kiedy rozrzucały tak ciuszki po całym mieszkaniu rozdzwonił
się telefon Narcyzy. Rzuciły się obie w stronę z której dobiegał dźwięk i
zaczęły bitwę o niewielki aparat, który niedawno nabyła. Mugolski wynalazek, to
prawda ale za to jaki przydatny!
- Wyłącz ten telefon! - krzyknęła Betty mocując się z
koleżanką.
- Ani mi się śni, może to Draco! - zaprotestowała ta druga.
- Draco jest dużym chłopcem, poradzi sobie!
- Dawaj ten telefon! - kobieta z trymufem w oczach wygrała
bitwę i spojrzała na kontakt. Wyświetlał się numer Astorii, narzeczonej syna. -
nie ma jej w pracy? - mruknęła, przyciskając zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Narcyzo?! - usłyszała zdenerwowany głoś Ślizgońskiej
piękności - Narcyzo, musisz przyjechać do Munga! Natychmiast!
- Ale.. co się stało? - kobieta zbladła, przed oczami
przewijały sie setki czarnych scenariuszy. Dracona zaatakowano, zabito, a ona?
Gdzie ona była?
- GRANGER!
- Ta o której mówił mi Draco? Co z nią? - teraz
odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej Astoria znowu coś sobie uroiła i miała zamiar
zwierzać się z kolejnej, zupełnie nieprawdopodobnej historii rzekomej zdrady.
Jej syn nie należał do takich typów.I przede wszystkim był uprzedzony do czarodziejów półkrwi a mugolami zwyczajnie gardził. Dostrzegła karcące spojrzenie szatynki ale zignorowała je odwracając się do niej
plecami.
- Nie, nic nie rozumiesz! Ona.. atak, Draco ranny, walczy o
życie, samochód...
- GRANGER ZAATAKOWAŁA MOJEGO SYNA?! - wrzask rozszedł się po
całym mieszkaniu a ton kobiety zmienił się w samo serce arktyki – ZABIJĘ!
- Narcyzo on... - ale kobieta już była w drodze do szpitala.
- on sam wpadł pod koła - dodała cicho i rozłączyła się z ciężkim
westchnieniem.
* * *
- Doktorze? Co z moim synem? - dopytywała się, ze
zdenerwowania marszcząc czoło i ciągając kosmyk, który zepsuł jej idealną
fryzurę.
- Imię i nazwisko? - spojrzał na jej spojrzenie i zaraz
zorientował się kogo ma przed sobą. Ale chyba każdy słyszał i tej rodzinie -
ach tak, Draco Malfoy. Pamiętam z..
- PROSZĘ POWIEDZIEĆ MI CO Z MOIM SYNEM?! - warknęła, nerwy
wymykały się spod kontroli. Chciała wiedzieć, że jest bezpieczny, chciała
wiedzieć że nie zostawi jej samej.
- Cóż, nie będę pani oszukiwał. Jego stan jest poważny,
wciąż staramy się ratować sytuację – mruknął, wyjął jakieś papiery i podał je
Narcyzie - pogarsza ją fakt, że syn był pod wpływem środków odurzających. -
och, co za suka! Nie dość, że skrzywdziła jej synka, to jeszcze podała mu
środki odurzające! W tym momencie miała ochotę rzucić na tę dziewuchę crucio, zupełnie
nie przejmując się zatłoczonym korytarzem. Siląc się na pozorny spokój wydusiła
- kiedy będzie wiadomo?
- Dwie, trzy godziny - odrzekł magomedyk z jawną niechęcią,
a pani Malofy nie zwracając uwagi na jego pogardliwe spojrzenie (Malfoy’owie
już tak mieli – jeśli ktoś miał jakiś problem… to był jego problem) już
kroczyła w stronę Gryfonki. Złapała załamaną dziewczynę za rękaw i warknęła.
- Ze mną! - przestraszona nawet nie śmiała protestować. Nogi
miała jak z waty, a łzy leciały jej ciurkiem z czekoladowych oczu. Na ten widok
złość przez chwilę opadła w Narcyzie. Przecież była tylko człowiekiem… takim
samym jak ona czy…no właśnie. Kiedy przypomniała sobie, że jej syn, jedyny
potomek właśnie walczy o życie z powodu tej małej, zaryczanej kretynki ,
wściekłość zebrała się ze zdwojoną siłą.
- COŚ TY SOBIE MYŚLAŁA?! WOJNA SIĘ JUŻ SKOŃCZYŁA, DRACO NIE
ZROBIŁ CI NICZEGO, ZA CO MIAŁABYŚ PRAWO ODEBRAĆ MU ŻYCIE! NIE WIEM CO MASZ W
TYM PUSTYM ŁBIE, ALE Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ PONIESIESZ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJE
CZYNY! OBIECUJĘ CI, PONIESIESZ ODPOWIEDNIĄ KARĘ! - krzyczała wniebogłosy nie
dopuszczając do głosu zrozpaczonej Gyfonki - A JEŚLI PRAWO CI JEJ NIE WYZNACZY
A MÓJ DRACUŚ UMRZE, PRZYSIĘGAM ŻE SAMA CIĘ WYKOŃCZĘ! A TERAZ WYNOŚ SIĘ STĄD,
ZANIM ZDĄŻE WYJĄĆ RÓŻDŻKĘ! - wrzasnęła a przerażona groźbą i wybuchem kobiety
Gryfonka złapała się za włosy i głośno szlochając pobiegła w stronę parkingu.
Nie, ona nie może wrócić samochodem!
- uspokój się - powtarzała sobie w duchu, starając się
złapać oddech. Oczyma wyobraźni widziała już jakie zeznania złoży młody Malofy.
Na pewno złamią jej różdżkę i nie dokończy ostatniego, zaległego roku nauki!
Och, martwi się o naukę? Granger, możesz nie ujrzeć już światła dziennego! I to
przez kogo?! Jak zwykle przez tego gada! Nachlał się do nieprzytomności, a całą
winę przypisze teraz jej! Że niby go odurzyła! I co jeszcze? Po co by jej to
było? Że też to właśnie na niego musiało trafić… chyba robił to specjalnie. Nie
dość, że nękał ją w szkole, to jeszcze teraz miał zamiar wysłać ją za kratki.
Tak, prawda że pozycja jego rodziny spadła na samo dno ale od dna można się
jeszcze odbić… szczególnie jeśli ma się TAKIE DOWODY - weź się w garść! –
krzyknęła sama do siebie i unikając ludzi rzucających jej spojrzenia pod
tytułem ''nie powinnaś znaleźć się na oddziale dla obłąkanych?'' wyciągnęła
telefon komórkowy . Pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy była Minerwa.
Ale ta przecież nie była obeznana z takimi wynalazkami. Musiałaby wysłać
patronusa, ale i co miałaby zawrzeć w takiej wiadomości? Nie miała do tego głowy,
nie teraz kiedy była w totalnej rozsypce. Wybrała numer mugolskiego przyjaciela
jeszcze z czasów dzieciństwa. Spotkała go całkiem niedawno i chyba tylko on
potrafił zrozumieć jej cierpienie po stracie Ronalda – dwie łzy ponownie
spłynęły po i tak bladych już policzkach…
- Miona? Coś się stało? - usłyszała w słuchawce jego zaspany
głos i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że musi być bardzo późno.
- Lucas! - zaszlochała w słuchawkę. Jego reakcja była
natychmiastowa.
- Co się stało? Gdzie jesteś? - rozbudził się całkowicie
czekając na jej odpowiedź. Martwił się, że zrobiła coś wyjątkowo głupiego. W
końcu dzisiaj był pogrzeb jej narzeczonego. A on nie mógł przyjść.
- Przyjedziesz po mnie? – jej głos łamał się już w połowie
zdania i wiedział, że pojedzie chociażby w piżamie.
- Hermiona powiedz mi, gdzie jesteś!? – był zdenerwowany i
nie obchodziło go, że zegarek właśnie wskazywał na piętnaście po czwartej.
Musiał ją stamtąd zabrać, gdziekolwiek teraz była.
Chwila ciszy. Wiedziała, że nie może wyjawić mu swojego
sekretu. To byłoby zbyt niebezpieczne i niezrozumiałe, szczególnie w tej
chwili.
- Miona, jesteś tam? – słyszała jak się przejmował.
Pomyślała przez chwilę i odpowiedziała opanowanym już głosem.
- King’s Cross – to było pierwsze co przyszło jej na myśl.
Usłyszała urwany sygnał i aportowała się we wskazane przez siebie miejsce.
Mogła mieć kłopoty, gdyby przypadkiem znalazł się tam jakiś mugol ale teraz
mało ją to obchodziło. Rozejrzała się wokół siebie z rozpaczą i upadła na
betonowy chodnik, boleśnie kalecząc kolana i rozrywając sukienkę.
- Co się stało? - przyjaciel podniósł ją z ziemi i mocno
przytulił. Zauważając jej podarte ubranie i krew ściekającą z kolan syknął ze
złości na samego siebie. Mógł do niej zadzwonić, zabrać ją do domu zaraz po tym
cholernym pogrzebie! Ale nie przyszło mu do głowy, że ona może nie wrócić sama.
Kretyn!
- Ja.. - zaniosła się szlochem nie mogąc wydusić słowa.
Poprowadził ją do samochodu i pomógł usadowić się w fotelu.
- Porozmawiamy w domu – zapewnił ją i skierował się w stronę
jej mieszkania. Nie mógł jej zabrać do siebie.
Przez całą drogę Brązowowłosa cicho szlochała zasłaniając
opuchniętą twarz posklejanymi już włosami. Nie zauważyła nawet kiedy mężczyzna
usadowił ją na skórzanej kanapie i postawił przed nią kubek parującej herbaty.
Wiedział, że Miona nie pija alkoholu ale mimo wszystko zaoferował kieliszek
nalewki wiśniowej, który ku jego przerażeniu wypiła jednym haustem. Musiało być
bardzo źle. Usiadł przy niej i w ciszy, obejmując ramieniem jej drobną osóbkę,
czekał aż zacznie mówić. Dopiero teraz zauważył, że w ciągu niecałego tygodnia
strasznie zmarniała. Znacząco schudła, jej puszyste loki straciły wcześniejszy
blask a oczy były przepełnione czarną rozpaczą.
- Jechałam do domu - zaczęła opowieść zamykając oczy -
płakałam. Na drodze jest zawsze pusto, włosy zasłoniły mi twarz. Myślałam o
Ronie - urwała a ciałem wstrząsnął szloch. Po chwili opanowana kontynuowała - o
pustym mieszkaniu, do którego nie chce wracać. Sprzedam je, Lucas - dodała
cicho - bez niego to nie to samo. Myślałam, że nic gorszego nie może się stać,
ale wtedy na drogę wypadł - zaniosła się głośnym płaczem i przerwała.
- Kto, Miona? - zapytał głaszcząc ją uspokajająco po plecach.
- DRACO MALFOY! - pisnęła i skuliła się jak małe, przerażone
dziecko.
- Potrąciłaś Malfoya? - był co najmniej zdumiony. Opowiadała
mu o nim, to prawda. Mówiła, że bywa tylko w miejscach, które uważa za godne
swojej osoby, a więc z całą pewnością nie na drogach czy zatłoczonych uliczkach
co najwyraźniej miało miejsce.
- Był pijany, zatoczył się i wpadł prosto pod koła, nie
zdążyłam zahamować - zawodziła. No tak, pijany. Mógł się domyśleć, że człowiek
który nie miał skrupułów i słownie krzywdził takie piękne kobiety jak Hermiona
ma coś wspólnego z alkoholizmem.
- Zadzwoniłaś po karetkę? – jego głos brzmiał rzeczowo.
Podniosła czekoladowe tęczówki i pokiwała głową.
- Tak, zabrali go do szpitala - zaszlochała - ale...
- On z tego wyjdzie, Miona. Tacy ludzie mają więcej
szczęścia niż rozumu. Uwierz mi, wiem coś o tym – mrugnął do niej
porozumiewawczo. Chciał dodać jej jakoś otuchy ale chyba nie był w tym
najlepszy.
- Nie, posłuchaj… przyszła tam jego matka. Oskarżyła mnie o
podanie mu środków odurzających i umyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu,
obiecała że użyje wszelkich znajomości, żebym poniosła konsekwencje. Znając ją
i jej synalka, trafię za kratki! Mało tego Lucas, ja dostanę dożywocie! - teraz
rozpłakała się na dobre.
- Co za kobieta! Przecież to pomówienia!
- Ale to nie wszystko! - przerwała mu - zagroziła, że jeśli
mnie nie zamkną, to ona.. ona sama mnie wykończy! - wyrzuciła to z siebie
wprawiając chłopaka w kompletne osłupienie. Jak ta kobieta miała w ogóle
czelność grozić tej małej istotce?! Och, gdyby tylko tam był!
- Nie, Miona. To się
tak nie zakończy, obiecuję - przytulił ją i podsunął pod nos kubek ciepłej
jeszcze herbaty. – herbata jest dobra na wszystko.
Uspokoiła się dopiero wtedy, kiedy na dworze było już
zupełnie jasno. Rozmawiali o błahych sprawach. Opowiadał jej o studiach na
które właśnie się dostał. Każdy środek był dobry, żeby teraz odwrócić jej uwagę
od tego wszystkiego z czym musiała sobie poradzić. Dzisiaj przeżywała podwójnie
ale kiedy upora się z szokiem, którego dostarczyła jej matka tego zwyrodnialca,
będzie opłakiwała ukochanego i był tego pewien, prędko nie skończy.
- Codziennie będę poświęcał dwie godziny nauce – zaśmiał się
sam z siebie. Nigdy nie mógł zmobilizować się do regularnego czytania zadanych
tematów – zobaczysz! – cisza… - Miona, czy ty mnie słuchasz? – odwrócił głowę i
zaniemówił. Zasnęła wczepiona w niego jak małpka a on ani myślał ją budzić. Szepnął
- śpij dobrze, Miona - i sam oddał się w objęcia Morfeusza.
* * * Rano * * *
Narcyza Malfoy drzemała niespokojnie trzymając rękę Dracona.
Czekała, aż eliksiry przestaną działać i chłopak wróci do żywych. Ta noc była
straszliwie męcząca. Po ''rozmowie'' z Hermioną Granger, czy raczej tą wredną
szlamą jak teraz nazywała ją w myślach wbrew własnym zasadom, cała w emocjach
wróciła na wskazany korytarz i wyczekiwała na jakiekolwiek wieści. Przeszła co
najmniej kilkaset razy całą jego długość zanim magomedyk skinął na nią palcem
pokazując, żeby szła za nim.
- Operacja się udała. Chłopakowi zajmie trochę czasu dojście
do siebie, potrzeba mu wzorcowej opieki ale teraz może go pani zobaczyć. Ze
śpiączki wybudzi się dopiero rano - dodał i wskazał na drzwi. Niestety, nie
zdążył dodać nic więcej bo Pani Malfoy siedziała już na krzesełko wpatrując się
w twarz jedynego syna i dziękując Merlinowi za szczęście, jakim obdarzył ją i jej
jedynego syna tej nocy.
- Dzień dobry - usłyszała głos syna i szybko otworzyła oczy.
Zaraz jednak przymrużyła je i wykrzywiła idealnie skrojone wargi… słońce nie
dawało za wygraną tego lata.
- Kochanie! Jak dobrze cię widzieć! - kobieta rzuciła się w
jego stronę ale kiedy syknął z bólu z powrotem zajęła miejsce na krześle -
dzięki Merlinowi! - cała niepewność ostatecznie z niej wyparowała i teraz
posyłała mu szerokie uśmiechy. - jak się czujesz?
- nigdy nie było lepiej - mruknął Ślizgon. Nutka ironii w
jego głosie była naprawdę zminimalizowana, przynajmniej według jego standardów.
Marszcząc czoło zapytał - dostanę wody?
Narcyza Malfoy nie mogła nacieszyć się synem ale w końcu i
on miał widocznie dosyć jej szczebiotania… zupełnie jak do małego dziecka. Ale
co miała poradzić?! Tej nocy o mało nie straciła najcenniejszego skarbu jaki
podarowało jej życie. Postanowiła dać mu spokój (no, przynajmniej na chwilę)
zajrzeć do sklepu a przy okazji załatwić jak najszybszy wypis ze szpitala i zatrudnić
prywatnego magomedyka do opieki nad synem. Mógł przecież wypoczywać w domu.
- Będę się zbierać - rzekła, gładząc go po policzku - a ty
się nie przejmuj, wypoczywaj. Ona nam za to zapłaci.
- Ale… - zdziwienie syna nie miało granic – kto za co zapłaci?
- Granger! Ta szlama,
pamiętasz?! - nie wierzył własnym uszom. Nigdy nie słyszał, by matka nazwała
kogoś szlamą. Uważała to za niegodne szanującego się czarodzieja. – zaatakowała
cię, chciała staranować tym swoim śmiesznym samochodzikiem. A to, że odurzyła
cię prochami? Kto by się tego spodziewał po tej małej larwie!
- Mamo?
- Nie daruje jej tego kochanie, mogłam cię przecież stracić,
najchętniej rzuciłabym na nią crucio już wtedy, ale..
- Byłem pijany. Przyłapałem Astorię na zdradzie, musiałem
odreagować. Chciałem teleportować się do domu ale wylądowałem tam. Nie
kontaktowałem, wpadłem na drogę. Dobrze, że Granger wezwała karetkę.
- ona srogo za to zapłaci, jej różdżkę poł.. zaraz! Co
powiedziałeś? - powoli analizowała słowa Blondyna i nagle zerwała się na równe
nogi łapiąc się za głowę. - o matko, Draco! - pisnęła. Była naprawdę
przerażona.
- Co się stało? - zapytał szybko widząc ją w takim stanie.
Chciał wstać ale przytrzymała jego ramię i powiedziała łamiącym się głosem.
- Draco ja... zrobiłam coś... naprawdę strasznego - wyznała
i cofnęła się parę kroków w tył - muszę coś załatwić! - odwróciła się i
wybiegła z sali gorączkowo zastanawiając się od kogo uzyska adres Panny
Granger.