Brązowooka brunetka dodała gazu zostawiając jak najdalej za
sobą wydarzenia dzisiejszego dnia. Pogrzeb Ronalda. Ciężki stan Ginewry.
Nietrzeźwy Percy Weasley, którego niegdyś obierała sobie za przykład a dzisiaj
rzucał w jej stronę obarczające, pełne urazy spojrzenia jak gdyby naturalnym
prawem było winienie jej za śmierć narzeczonego. Pełne rozpaczy słowa Harry'ego,
który do samego końca wierzył, że smierć przyjaciela była jedynie omyłką i
podpuchnięte oczy Molly, której miała mówić mamo.
Spuściła szybę w dół i zaciągnęła się nocnym, rześkim
powietrzem. Łzy cisnęły się jej do oczu a wiatr przysuszał je na policzkach,
tworząc nieestetyczny obrazek. Włosy potargane i całkowicie w nieładzie latały
we wszystkie strony, przylepiając się do twarzy kobiety. Nogi prosiły o zdjęcie
niewygodnych szpilek, które Ron tak uwielbiał. Wracała do ich... do jej
mieszkania. Cichego i pustego bez wiecznie narzekającego Rudzielca, który nie
tolerował swojego szefa. Aż nazbyt czystego od kiedy nie rozrzucał wszędzie
swoich skarpetek przy każdej awanturze zarzekając się zawzięcie że tym razem z
całą pewnością wrzucił je do kosza na brudną bieliznę i nie ma zielonego
pojęcia jakim cudem znalazły się na kanapie. Nawet wizja czekającego przy
drzwiach Krzywołapa nie była w stanie pokrzepić dziewczyny. Wspólne łóżko,
które Ron wspaniałomyślnie wybrał na ich rocznice stało puste od tygodnia. W
sypialni wciąż jeszcze unosił się zapach ukochanego, którego miała już nie
zobaczyć. Winiła tylko siebie.
- Nie obarczaj się winą - powiedziała jej Molly Weasley,
popijając kolejny eliksir który miał podziałać uspokajająco ale już po chwili
zanosiła się szlochem - nikt z nas nie zauważył - uderzyła pięścią w stół i
krzyknęła rozdzierająco - nawet ja. Hermiono powiedz, co ze mnie za matka!? -
po czym nie pozwalając się uspokoić nawet Arturowi trzasnęła drzwiami i wróciła
dopiero po długich, bolesnych czterech godzinach, spędzonych na skraju lasu.
Cała rodzina pogrążona była w głębokiej żałobie a ona,
Gryfonka i narzeczona Rudzielca czuła się odpowiedzialna. Nawet Harry,
najlepszy przyjaciel dziewczyny w pierwszej chwili nie wytrzymując presji tej
strasznej wieści wrzasnął przypierając dziewczynę do ściany
- MIESZKALIŚCIE RAZEM! JAK MOGŁAŚ BYĆ TAKĄ EGOISTKĄ! JAK
MOGŁAŚ NIE DOSTRZEC TEGO, CO PRZECIEŻ MUSIAŁO RZUCAĆ SIĘ W OCZY.
Upewniając się, że droga jest pusta docisnęła jeszcze raz
pedał i ruszając zdecydowanie za szybko, starała się otrzeć łzy uniemożliwiające
pole widzenia. W ostatnim momencie zabierając rękę sprzed oczu dostrzegła jakiś
kształt. Zachamowała gwałtownie i samochód zatrzymując się z piskiem opon
uderzył w chwiejącego się człowieka, który najwyraźniej porządnie podpity
zatoczył się z pobocza na jezdnie. Kobieta usłyszała głuchy plask i po chwili
lamentując wybiegła z auta zatrzaskując za sobą drzwi. Na drodze leżał
mężczyna. Przez białą, elegancką koszulę sączyła się krew a platynowa fryzura
zlepiona była błotem, które nie zdążyło jeszcze doschnąć po ostatniej ulewie.
Nic więcej nie była w stanie zobczyć. Krzycząc przerażająco pędziła w stronę
mężczyzny. Padając na kolana przy jego ciele jej ciałem wstrząsały dreszcze, a
na widok zakrwawionego policzka załkała jeszcze głośniej unosząc głowę do góry
w geście rozpaczy.
- Proszę, proszę niech pan nie umiera... Merlinie, co ja
najlepszego zrobiłam.. ja, idiotka! Kompletna idiotka! Słyszy mnie pan?!
SŁYSZY?!
- Granger... - mężczyzna oddychał ciężko a ona skamieniała
na dźwięk swojego nazwiska - przestań - mówił urywkami, ze wszystkich sił
starając się nie jęknąć z bólu - przestań się mazać i zadzwoń po pieprzoną
karetkę.
Drżącymi dłońmi delikatnie odwróciła twarz nieznajomego ku
sobie i z przerażenia zerwała się na równe nogi. Prawie zabiła Dracona Malfoya.